piątek, 3 czerwca 2011

042# Amatorski kącik recenzenta

Niefachowe opinie odbiorcy masowego o wytworach kultury w postaci różnej.



Zawsze podobały mi się rysunki pana JRJR. Pamiętny Punisher War Zone z 1993 roku był jednym z najciekawszych komiksów, jakie szanowne Tm-Semic wydało na naszym rynku. Mocna  historia, brutalne, wyraziste rysunki. Piękna sprawa. Niezapomniane wrażenia. Potem był Daredevil, komiks równie genialny. Choć muszę przyznać, że kreska już mniej mroczna, a kolory, co wyjątkowo rzadko zdarza się w przypadku amerykańskich komiksów raczej nie dodawały temu tytułowi blasku. Chociaż zapewne sytuację na pewno poprawiłoby nieco ładniejsze wydanie, ale wtedy jeszcze komiksy były dla mas, a nie dla kolekcjonerów-maniaków.  Ale tytuł tak czy inaczej był zajebisty.
     Wiem, że potem JRJR pokazywał się na polskim rynku za sprawą serii X-men, w której jego prace poza drobnymi poprawkami wciąż wyglądały podobnie i która gdzieś tam zalega w czeluściach mojej szafy. Miały swój wyrazisty styl. Kiedy wyszła seria Dobry Komiks, w której JRJR rysował Spidermana już nie byłem taki zachwycony. Jakoś jego kreska nie pasowała mi do tej postaci. Rysunki były prostsze niż w Xmenach, i o wiele mniej klimatyczne niż w czarno białym Punisher’rze. Swoją drogą, szkoda że inicjatywa Dobry Komiks się skończyła. Mieli parę naprawdę dobrych tytułów, do tego fajnie wydanych i w bardzo dobrej cenie. Tych którzy ciągle płaczą za zeszytówkami zapytowuję: gdzie wtedy byliście z waszą miłością i portfelami?? Wracając do tematu, nie wiem czy od tamtego czasu gdzieś po drodze Johnny się pojawił, w każdym razie dla mnie dopiero z chwilą pojawienia się Wolverine-Wróg publiczny.
     Jeśli o historię chodzi, to czyta się nawet całkiem sprawnie, chociaż jako całkowity ignorant, nie śledzący amerykańskiego rynku mam problem z zaakceptowaniem pewnych wydarzeń, m.in. głównego czarnego charakteru. Pan Gorgon, dla mnie całkowicie nieznana postać pojawia się znikąd i sieje zamęt, nie mając dla siebie godnego przeciwnika.  A do tego, co sam autor chyba zauważył,  władając bardzo śmieszną mocą mutacyjną, o której możecie dowiedzieć się z komiksu. Że nie wspomnę o jego całkowicie nijakiej powierzchowności.  Druga sprawa, która nie do końca mi odpowiada to robienie z Logana tak zajebistego kolesia, że nie ma sobie równych w bohaterskim światku.
Gdyby Logan przeniósł się na falach wyobraźni autorów do świata DC, to założę się, że rozwaliłby samego Wielkiego eSa, dłubiąc przy okazji w zębach jednym ze szponów. Aczkolwiek, rozumiem że jest to jechanie pod publiczkę, w końcu wszyscy Wolviego kochamy, więc im bardziej jest zajebisty, tym lepiej, i to nic że porusza się ciszej niż szpilka spadająca kilka ulic dalej…
     Rysunki, rysunki, rysunki, dla nich wydaję moje ciężko zarobione goldeny.  Ale mam wrażenie, że pan Romita już nie ma takiej pary, jak za młodu. Rysunki są świetne, zwłaszcza fenomenalnie uchwycona anatomia postaci. Ale, zawsze jest jakieś ale… są uproszczone do bólu. Miałem wrażenie, że oglądam kolorowankę, gdzie Johnny zrobił kontur, który potem wypełnił kolorysta. Niewiele cieniowania, jeszcze mniej szczegółów. Kolorki są wporzo, ale typowo jaskrawe i amerykańskie, bez ducha. Niektóre plansze na całą stronę – a kilka ich jest – rysownik zrobił chyba po to, żeby zwiększyć objętość albumu krótkim czasie, bo składają się dosłownie z kilku linii. Jednak, całość ogląda się przyjemnie. Zależy oczywiście czego oczekujecie po panu JRJR.
     Natomiast drażnią mnie te kolorowe obwódki wokół kadrów. Zupełnie do mnie nie przemawiają, jak i fakt wypełniania wolnej przestrzeni czernią. Przestrzenie między kadrami nie powinny być w tym komiksie czarne, bo ten komiks nie ma do tego klimatu. No, ale widocznie tak ma sprawiać lepsze wrażenie, a ramki w kolorze są po to, żeby tła poszczególnych kadrów nie zlewały cię w jedną czarną masę.
     Oczywiście, są to mankamenty z którymi można się zgadzać bądź nie. Jakkolwiek, komiks wart zapoznania się, dla miłośników ludzi w slipkach zdecydowanie polecam.
Dodam tylko że wydanie jak na Muchę przystało doskonałe, ja nie mam się czego przyczepić.
Wydawnictwo: Mucha Comics
Rok wydania: 2011
Scenariusz: Mark Millar
Rysunki: John Romita Jr.
Liczba stron: 144
Oprawa: twarda
 



Fast and Furious 4

F and F to zdecydowanie jedna z lepszych serii filmowych. Ładne laseczki, jeszcze ładniejsze samochody, sporo pościgów i akcji. Czwórka w niczym nie odbiega od wcześniejszych pozycji i dla miłośników motoryzacji film obowiązkowy.
Jedyną rzeczą od strony wizualnej, do której muszę się przyczepić to pościgi w tunelach starej kopalni [ czy co to tam ma być]. Są zdecydowanie zbyt sztywne i komputerowe, że nie wspomnę o całkowitym olaniu praw fizyki przez twórców, po prostu oglądając te sekwencje nie czułem kompletnie nawet iskry emocji, bo było to  zbyt nierealne.  Za to pierwsza akcja z okradaniem cysterny,  a potem pościg zatłoczonymi ulicami miasta o zdobycie roboty przez naszych bohaterów są zdecydowanie rewelacyjne. Obejrzyjcie chociaż po to, żeby zobaczyć wejście Dom’a i jego Chargera w skrzyżowanie na pełnym gazie, kiedy zbliża się już do mety po zwycięstwo, fenomenalne ujęcie, powtarzałem je z 10 razy zanim wróciłem do dalszego oglądania filmu. Kolejny świetny materiał, na którym będzie się można bez końca wzorować. I tak się zastanawiam, czy te samochodowe imprezki, które pojawiają się zarówno w tej, jak i poprzednich częściach mają swój odpowiednik w rzeczywistości. Bo jeśli wyglądają chociaż w 1/10 tak imponująco, to dżizas… ale moje życie jest szare, a nasz kraj ubogi.
Reżyseria: Justin Lin
Obsada:
Vin Diesel, Paul Walker, Michelle Rodriguez, Jordana Brewster
akcja, USA, 2009, 99 min
 

Brak komentarzy: