piątek, 20 maja 2011

038# Amatorski kącik recenzenta

     Doszedłem ostatnio do wniosku, że moje setki tysięcy czytelników mogą się czasem znużyć faktem, że na blogu prezentuję rzeczy związane wyłącznie z moją nazwijmy to twórczością. W związku z tym postanowiłem wprowadzić drobne urozmaicenie w postaci amatorskiego kącika recenzenta. Nie znam się na komiksach, na książkach ani na filmach, ale potocznie mówiąc „łykam” dość różne, i w tym właśnie kąciku będziecie mogli sobie poczytać jak człowiek, który nie ma doświadczenia, rozległej wiedzy w temacie, nie jest uzbrojony w wykaz zapożyczeń ani nawet nie skończył żadnej szkoły, która by mu pomogła w stworzeniu jakiejkolwiek recenzji będzie pisał swoimi słowami wrażenia, jakie wyniósł po zapoznaniu się z danym produktem. Kącik będzie się ukazywał co 2 tygodnie, na zmianę z odcinkową wersją moich młodzieńczych komiksów, która będzie się pojawiać rzadziej, ale w bardziej skondensowanej formie. Zastrzegam, nie będzie nic o polskich komiksach, nie chcę popełnić samobójstwa. W związku z tym, serdecznie zapraszam.
     A pierwszy odcinek zaczniemy od…Mahabharaty. 
Nie będę opisywał czym jest Mahabharata, szczegółowy opis znajdziecie na Wiki. Przejdźmy więc dalej. Zakupiłem tą książkę by zapoznać się ze starożytnymi tekstami, które wielokrotnie są cytowane w różnych paranaukowych publikacjach, które czasami przewijają się przez moje ręce. Jako człowiek lubiący sięgać do źródeł chciałem osobiście poczytać o tych śmiercionośnych broniach, niszczycielskich wojnach bogów i ich latających pojazdach. Jak to robię dość często, książkę zakupiłem nawet do niej nie zaglądając. Paczka dotarła, zapalczywie ją otwarłem, odwinąłem warstwy papieru i wyjąłem na światło dzienne. To jeden z przyjemniejszych momentów w życiu miłośnika wydawnictw w papierowych wersjach. Ładne, porządne wydanie, warte swojej ceny – nawet zakładeczka wstążkowa była, co mnie bardzo cieszy, bo współcześnie wydawcy celem zaoszczędzenia paru groszy zrezygnowali z tego rewelacyjnego udogodnienia [m.in. Znak, nad czym ubolewam]. Niestety, książka nie była tym, co chciałem zdobyć, mianowicie w miarę dosłownym tłumaczeniem oryginalnych tekstów. Jest raczej przełożeniem ciężkostrawnej i bogatej w mnóstwo szczegółów pisanej czymś w rodzaju wiersza historii na powieść. 
Dla kogoś, kto sięga po tą pozycję by zapoznać się nieco z tematem mitologii indyjskiej jest to rewelacyjna sprawa. Autor KRISHNA DHARMA w płynny i przejrzysty sposób przedstawia wydarzenia z oryginału w formie powieści, którą czyta się z rumieńcami na twarzy. Potężni wojownicy, piękne księżniczki, demony, bogowie potwory- wszystko czego dusza zapragnie. Powieść przedstawia konflikt pomiędzy obozem Pandawów, pod przywództwem Judhiszthiry - prawowitych spadkobierców tronu Hasztinapury, a ich oponentów Kaurawów, pod przywództwem Durjodhany, którzy podstępem zagarnęli królestwo. Finałowe miejsce powieści zajmuje bitwa pod Kurukszetrą, która swoim ogromem przytłacza. Milionowe armie z bohaterami różnych rang na czele staczają kilkunastodniową walkę, w której trup ściele się gęściej niż w finale Rambo IV.  Gdyby ktoś kiedyś w Hollywood ruszył głową i zrobił wysokobudżetową produkcję opartą na historii zawartej w Mahabharacie, byłoby to zapewne majestatyczne widowisko.
Postaci w tej pozycji są przeważnie czarne lub białe, a ich raczej rzadkie dylematy moralne wynikają ze stosowania zawiłego systemu zachowań, bazującego na dumie i honorze, przyrzeczeniach, różnego rodzaju ślubach i nieuchronnego przeznaczenia, ale zawsze w razie niejasności można liczyć na wielkiego Krysznę, który rozwiązuje wszelkie spory i problemy, i stanowi niejako centralną postać całej epopei. Niestety, nie znalazłem opisu żadnych niewiarygodnych przejawów techniki. Wrogowie jeżdżą rydwanami.  Wszystkie superbronie przemianowane zostały na cały zastęp różnego rodzaju strzał, buław, maczug i ostrzy. O pojazdach latających jest ledwie niezauważalna wzmianka. Tak więc po doskonałej wprawce jaką stanowi Mahabharata w formie powieści czas na zdobycie bardziej wiernego przekładu.
liczba stron: 846
okładka: oprawa twarda
wydawnictwo: Purana
wymiary: 180 x 245 mm
Rok wydania: 2007


Ponieważ jestem jeszcze świeży po seansie The Green Hornet i boję się, że do rana emocje ze mnie wyparują więc na szybko o tym, bo szkoda tracić opuszki palców. Ten film to…dno. Główny aktor [ nie chce mi się nawet szukać jego nazwiska ] mówi i wygląda jak typowy rozrywający z filmów o frajerach. Jego sidekicker to Leonardo da Vinci, Nikola Tesla i Einstein w jednej osobie, a do tego przyprawiony McGyverem. Fabuła do której rzadko mam przywiązanie tym razem nawet mi się nie spodobała. Poza paroma drobnym wyjątkami w filmie prawie nic się nie dzieje poza idiotyczną gadką, a jedynym fajnym bajerem był  wóz  Szerszenia. Tak sobie myślę, że posiadać takiego odpicowanego Kanta to byłoby coś…. Ech, marzenia.

Brak komentarzy: