środa, 12 lutego 2014

#302 WKKM 31: Kapitan Ameryka- Wybraniec


     Pierwsza Krew to mój ulubiony film, najlepszy jaki oglądałem. Przynajmniej raz w roku zaliczam całą serię, [bo te współczesne filmy są jakieś takie.... pluszowe], ale część pierwsza jest ...no najlepsza.  Nie mam ulubionego komiksu, książki, ani nawet zespołu muzycznego. Film owszem.
     Czytałem oczywiście książkę Morrella.. Nie była już tak zachwycająca [może gdybym przeczytał ją przed obejrzeniem filmu...] i przyznaję, że goście robiący film wprowadzili  zmiany głównie na dobre. Toteż film jest lepszy niż książka, a książka jest lepsza niż...komiks.
    Wiem, wiem, komiks nie ma nic wspólnego z Rambo, przecież to Kapitan Ameryka. Niestety.
Mamy żołnierza, niestety w porównaniu do filmowego Johna to uwspółcześniona, targana rozterkami wersja, która działa mi na nerwy. Ludzie, czy żołnierze amerykańscy są tak głupi, że zgłaszają się do wojska, bo nie wiedzą, że tam jest ciężko? Liczą na wczasy? To tak, jakby kierowca autobusu płakał, że musi prowadzić autobus, a piekarz, że musi piec chleb. Z tą różnicą, że kierowca czy piekarz nie musieli się zgłaszać na ochotnika, może życie ich do tego pchnęło. Żołnierz zgłosił się dobrowolnie.
    Więc, poza płaczącym żołnierzem, który uświadamia nam, po raz kolejny,  jakie życie biednych amerykańskich żołnierzy jest trudne, mamy idiotycznie schematyczny obraz „terrorystów” . Bomba, dżihad, samochód pułapka, czyli to, z czym terroryzm kojarzy się masom. Genialne i jakże odkrywcze, nawet dla niewymagającego zawodnika, jakim jestem.
     Zostaje Kapitan, tutaj sprawa się nieco komplikuje. Sam pomysł na powiązanie go z wydarzeniami, z którym musicie się zapoznać poprzez lekturę jest niezły, chociaż  trochę napompowany. Nie jestem w stanie się zdecydować, czy zwiększa, czy zmniejsza poziom komiksu, może za jakiś czas wracając do tego komiksu doznam olśnienia.
     Breitweiser rysuje fajnie i dość podobnie do Cassadaya [albo Cassaday do niego] Jeśli komuś taki prosty, ale wyraźny styl, bez drugiego planu odpowiada, nie powinien być zawiedziony. Dobrze spisuje się   Reber, którego stonowane, spokojne i proste barwy robią świetny klimat. Po raz kolejny ja się pytam, czemu kolorystów nie wymienia się obok rysownika na okładce? Robi równie konkretną robotę.  Zatem, moi drodzy, gdyby nie było filmu, pewnie nikt nie pamiętałby by o Johnie Rambo i jego autorze. Ale jest, i to jest najważniejsze.



Brak komentarzy: