wtorek, 1 kwietnia 2014

#316 Samotna Zielona Kobieta

     Jeśli zapytalibyśmy przeciętnego zjadacza komiksów znad Wisły, kim jest Jeniffer Walters, raczej nikt nie wpadłby na to, że to bohaterka komiksów Marvela. She-Hulk to postać drugoligowa, która występowała na kartach komiksów w Polsce naprawdę sporadyczne. Teraz, w ramach wielkiej kolekcji dostajemy z nią cały album, do tego na okładce widnieje ilustracja Adi Granova. Można się spodziewać mocnego uderzenia...

      We wstępie do każdego tomu "Wielkiej kolekcji komiksów Marvela" Marco M. Lupoi zawsze zwraca uwagę na powody, dla których dana historia znalazła się w kolekcji. W przypadku "She-Hulk: Samotnej Zielonej Kobiety" już tutaj następuje pierwszy lekki wstrząs, bo te powody są niespecjalnie przekonujące. Mamy wrażenie, jakby słowo wstępne było próbą usprawiedliwienia wyboru tej historii przed czytelnikami oczekującymi na spektakularne, komiksowe dzieła. Zacytujmy fragment: "To komiks o drugoplanowej postaci, która ma niewielki wpływ na główny nurt wydarzeń w uniwersum Marvela. Na jego łamach nie toczą się wydarzenia wpływające na losy wszechświata, nie będziemy też świadkami wielkich bitew, czy pojawienia się jakichś istotnych postaci". Nie zniechęca nas to jednak, świetne komiksy można robić o wszystkim. Szybko przechodzimy dalej, tylko po to, ażeby przeżyć wstrząs numer dwa. Ilustracje... to zupełnie przeciwny biegun tego, co serwuje się nam na okładce. Kreska niewiele już tylko odstająca od bajkowej stylistyki rodem z animacji Walta Disneya, z czasów świetności przed dominacją grafiki komputerowej. Nie jest ona bynajmniej zła. Juan Bobillo operuje zbliżonym do kreskówkowego stylem, w którym za pomocą przerysowań świetnie oddaje emocje bohaterów. W tym dziele mocno wspiera go Chris Chuckery, który fantastycznie ożywia twarze postaci. Ten duet tworzy przyjemne dla oka plansze, które dobrze pasują do konwencji historii, ale raczej nie oferują nic zapadającego na dłużej w pamięci. Niestety, wyżej wymienieni panowie zrobili tylko cztery zeszyty, pozostałe dwa pod względem graficznym są teoretycznie ambitniejsze, ale praktycznie nijakie i nie warte dłuższej wzmianki.

      Co więc powinno nas w tym komiksie zachwycić? Całość fabuły można streścić w jednym zdaniu, więc uwaga, teraz będzie spojler. Trzydziesty czwarty tom opowiada o Jenifer Walters, która zostaje zatrudniona w firmie prawniczej specjalizującej się w superprawie, w którym w sprawy kryminalne zamieszane są osobniki z problemami przekraczającymi możliwości normalnego kodeksu karnego, tam też przeżywa swoje przygody. I tyle. Żadnej genialnej intrygi. Żadnej spektakularnej tajemnicy. Żadnego wielkiego wydarzenia. Nawet żadnego wielkiego uczucia. Komiks czyta się lekko, Jeniffer daje się lubić, epizod ze Spider-Manem pozywającym Jamesona jest naprawdę dobry. Przewijająca się przez cały komiks, z pozoru zbędna postać dziwacznego Alestrasznego Andy'ego okazuje się sprytnym zabiegiem, świadczącym o dokładnym zaplanowaniu całej opowieści. Tak więc w trakcie lektury "Samotnej Zielonej Kobiety" polubimy Jeniffer Walters i spędzimy miło parę chwil. I tylko tyle. Więcej do tego albumu nie ma po co wracać.

      Dochodzimy do kwestii zasadniczej. Czy ten komiks, średnio wciągający, o lekkiej kresce i fabule, ale bez znamion czegoś fascynującego powinien się pojawić w kolekcji? Skorzystajmy raz jeszcze z doskonale sformułowanych myśli ze wstępu, gdzie znalazło się wszystko, co można powiedzieć o tym albumie: "Wiele osób może twierdzić, że She-Hulk nie powinna znaleźć się w tej kolekcji. Można spokojnie obyć się bez znajomości treści tego albumu". Nic dodać, nic ująć. Ten komiks jest po prostu za słaby, żeby stawiać go koło takich dzieł jak "Marvels", "Ultimates", "Zimowy żołnierz" czy wielu, wielu innych i pojawił się w kolekcji niepotrzebnie. Prawie nikogo raczej nie zachwyci, i nie sądzę, żeby właśnie ta pozycja przyciągnęła nowych czytelników. Dałbym nawet ocenę sześć, bo to nie jest zły komiks, ale słaba końcówka na to nie zasługuje...

Ocena: 5/10

Recenzja została napisana dla serwisu AlejaKomiksu.com i tam pierwotnie opublikowana.




4 komentarze:

robert pisze...

Nie no panie Tomku, kolejny zawód po pańskiej wypowiedzi. Komiks jest świetny, niezwykle zabawny. Ja rozumiem, że ma pan swój gust, ale w tym momencie to już nie jest pana recenzja tylko zwykłe "chciejstwo". Na szczęście wydawca podchodzi do sprawy jak trzeba i nie musimy czytać tylko komiksów rysowanych przez jednego rysownika jak to Avengers puszczają z dymem kolejny "genialny" plan jakiegoś superzłoczyńcy, ale mamy też dla odmiany klasykę czy komiksy w znacznie bardziej luźnym klimacie jak właśnie She-Hulk, Zombies czy Punisher (swoją drogą dlaczego nie ma drugiej części?). Tak na marginesie rysunki to nie Disney tylko zdecydowanie przychodzą tu na myśl japońskie kreskówki. Ja osobiście jestem zachwycony zdecydowane 8/10 i pierwsza 10-ka, wśród tego co zostało dotychczas wydane.

Tomek pisze...

Oglądając postać PUGa, czy Danger Mana mam wrażenie, jakbym patrzył momentami na prace np. Barbucciego, niektóre chwyty kojarzą mi się nieodmiennie choćby z takimi hitami jak Pocahontas :)W recenzji nie napisałem, że to są złe ilustracje, bynajmniej. Mnie się podobają, ale komiks nie składa się tylko z nich. Mnie na myśl japońskie kreskówki nie przyszły. Gdyby ten tekst był zwykłym chciejstwem, oceniłbym komiks na dwa, bo ja się przy nim średnio bawiłem, za wyjątkiem odcinka ze Spidermanem. Ale jak widać, znalazłem w nim wiele walorów, oceniłem go prawie na sześć, a gdyby nie stanowił elementu kolekcji, byłbym blisko dania mu 6,5 [pomijając ostatnie dwa zeszyty]. Jak widać, aż tak bardzo nie odbiegał mój punkt widzenia od pańskiego, z tym, że według mnie to nie jest komiks, który stanowi wystarczająco wielkie osiągnięcie, żeby znaleźć się w "Wielkiej" kolekcji, bo jest praktycznie o niczym. Chyba że określenie "Wielka" odnosi się do ilości tomów, a nie poziomu komiksów, jak to odbieram. To przepraszam, mogłem być odrobinę zbyt surowy.

robert pisze...

Właśnie określenie "Wielka" wydaje się, że dotyczy ilości, kolekcja ma chyba na celu pokazanie całego przekroju Marvela w skrócie (dość pokaźnym) a nie tych 60 "naj-naj" (w tym wypadku pewnie połowy z wydanych komiksów wogóle by nie było). Pan nie jest zbyt surowy, tylko troszkę zbyt mało obiektywny, ma pan jakiś tam swój wzór komiksu superbohaterskiego i wszystko co od niego odbiega ocenia pan jako "słabsze". Kolekcja miała na celu pokazanie całego przekroju rysowników, scenarzystów, bohaterów i klimatów które zostały wykorzystane przez Marvel na przestrzeni wielu lat i spełnia w swojej różnorodności zadanie doskonale. Jako dzieciak oglądałem kreskówki na Polonii 1 i te postacie przypominają jakby były żywcem wycięte z puszczanych wtedy Yattamana, W królestwie kalendarza, Gigi etc. z pewnością nie Pocahontas. Ps. "o niczym" to jest Liga Sprawiedliwości.

Tomek pisze...

Cóż, miałem nadzieję, że wielka jednak dotyczy tych "naj-naj".Nawet jeśli nie, nie zmienia to faktu, że komiks o She Hulk jest... no przeciętny, i tak go też oceniłem. Jedna śmieszna scena i parę uroczych ilustracji mnie po prostu nie są w stanie zachwycić. Nic na to nie poradzę :) Po raz kolejny, mnie z pewnością nie przypominają Yattamana, którego tez oglądałem jako dzieciak. Akurat Liga jest o czymś, chociaż opowiedziana w prosty sposób, ale moim zdaniem jak najbardziej usprawiedliwiony i w walce o świeżego, młodego czytelnika sprawdza się na pewno lepiej. Jako komiks czysto rozrywkowy oceniam ją lepiej, niż She Hulk, i jak widać, mamy po prostu różne gusta.Ale na przyszłość będę brał pod uwagę, że "Wielka" może mieć inne znaczenie, niż naj, zatem dzięki za wnikliwą analizę, skorzystam :)