wtorek, 4 marca 2014

#310 Liga Sprawiedliwości 1 - Początek

60. Amatorski kącik recenzenta



    Przeglądając recenzje komiksu Liga Sprawiedliwości #1 można odnieść wrażenie, że komiks jest nieudany i czytelnicy będą nim zawiedzeni. Cóż, nie mogę się zgodzić z tym faktem. Czytelnicy, którzy od dwudziestu lat czytają komiksy i szukają nowych doznań, całkiem możliwe. Jeśli szukamy w komiksach objawienia, nie znajdziemy go tutaj. Czytelnicy nowi, którzy rozpoczynają swoją przygodę uniwersum DC i z komiksami superhero w ogóle, niczym nie powinni być rozczarowani. A ten komiks jest skierowany przede wszystkim do nich.
    Fabuła jest prosta i według mnie to jest dobra decyzja. Mam wrażenie, ze szczątkowych informacji, jakie czasem przeczytam na polskich portalach, że DC próbuje w nieco większym stopniu, niż Marvel, zdobyć nowego, młodego czytelnika. Dla takiego czytelnika, i potencjalnego wieloletniego klienta komiks duetu Jones/Lee jest idealnym punktem startowym. Pojawia się zagrożenie w postaci Darkseida, zbiera się drużyna najbardziej znanych postaci[ kim jest cyborg i skąd się wziął, nie mam pojęcia, ale to chyba jest tu tak samo konieczny, jak Cage w New Avengers] i wszyscy razem wychodzą na parkiet, żeby wykonać swój wspaniały taniec. Czyż nie to samo działo się w New Avengers, kiedy Electro uwalnia łotrów z paki? Różnica polegała na tym, że tam wszystko było otoczone jakąś pseudo intrygą, bohaterowie prowadzili płaczliwe dysputy, próbując przekonać siebie i czytelnika, po co w ogóle taka  śmieszna zbieranina musi działać. Tutaj nie ma otoczki nadającej komiksowi pozory dorosłości, drugiej głębi, jakiegoś ważnego przesłania. Jest zły gość, któremu trzeba nakopać. Od dekad na tym opierają się komiksy, tutaj po prostu podano to w odświeżonej wersji. Mnie pasuje.
     Jim Lee, którego znają chyba wszyscy miłośnicy komiksów, dotarł już dawno temu do granic swoich możliwości. Albo po prostu nie chce zmieniać i ewoluować swojego stylu. Jego ilustracje są takie same od lat, od lat mają te same dobre i złe strony. Oprawa wizualna oczywiście olśniewa, typowo amerykański, komputerowy kolor, pakerskie pozy, wielkie kadry, widowisko pełną parą. Dziś przeszkadza trochę fakt, że wszystkie postaci u Jima są jednakowe, i to dosłownie, te same twarze u facetów, te same twarze u kobiet, wszyscy jednakowo perfekcyjnie zbudowani. Jeszcze gorzej z faktem ich młodości. Poza paroma kadrami większość wygląda tak samo, jak w innych „dorosłych” komiksach. Oj, panie Jim, nie spodziewałem się czegoś takiego po panu, moim idolu. Postaci drugoplanowe czasem próbują wyglądać inaczej, ale to tylko drobna kosmetyka.  Nie mniej, w komiksie takim jak liga sprawiedliwość, gdzie najważniejsze są kostiumy, pozy i nawalanka, prace Jima wyglądają rewelacyjnie i nikt nie powinien być zawiedziony. Ja nie byłem.
      Komiku nie polecam tylko czytelnikom, którzy nie lubią tego gatunku. Cała reszta nie uprzedzona może spokojnie po tytuł sięgać i dobrze się bawić. Na koniec mała moja dygresja. Znacznie bardziej wolałbym ten album w miękkiej okładce i tańszy o 10 PLN.  


Brak komentarzy: