środa, 1 czerwca 2016

#451 Majowe recencje dla Alei Komiksu

Trochę się tego nazbierało, więc zapraszam zbiorczo do lektury, jeśli nie zrobiliście tego do tej pory:




Błękitny Lotos

Rudzielec z psim przyjacielem po zwieńczonym sukcesem śledztwie w sprawie cygar kontynuuje podróż i dociera do Indii, gdzie zażywa zasłużonego wypoczynku u samego Maharadży. Sielanka jak to u TinTina szybko się kończy i bohater musi ruszać do Szanghaju.
Cała recenzja do przeczytania TUTAJ.




Cygara Faraona

TinTin wybrał się we wspaniały rejs z Port Saidu, przez Bombaj, Singapur i Hongkong aż do Szanghaju. Jego wierny przyjaciel Miluś - mając trochę racji - przytomnie zauważa, że ta wycieczka ma swoje słabe strony w postaci monotonii krajobrazu. Zapowiadająca się idylla kończy się jednak szybciej, niż się zaczęła.
Cała recenzja do przeczytania TUTAJ.



Tin Tin w Ameryce

Młody reporter Tin Tin zostaje wysłany do Chicago, aby zająć się panującymi tam gangami. Szefem jednego z nich jest sam Al Capone, któremu Tin Tin namieszał w poprzednim albumie. Już od pierwszej strony - na której najsłynniejszy rudzielec świata wpada w pułapkę - zostajemy rzuceni w wir akcji. Pościgi, zaskakujące - nie zawsze pozytywnie - zbiegi okoliczności i ciągle zmieniająca się sceneria nie pozwala nam się nudzić. Z Chicago, pełnego gangsterów w garniturach trafiamy do Redskincity, pełnego Indian mieszkających w tipi oraz kowbojów jeżdżących na koniach. W międzyczasie przekonamy się, że Amerykę zamieszkują jeszcze chciwi i pazerni biznesmeni, więcej warstw społecznych - poza policją i rzezimieszkami do wynajęcia - w albumie nie widać. Na jednej ze stron autor zdołał zawrzeć historię Ameryki w pigułce, co robi duże wrażenie.
Cała recenzja do przeczytania TUTAJ.




Preludium Nieskończoności

Scenarzyści Hickman oraz Spencer sukcesywnie rozszerzają fabułę, dodając wciąż nowe wątki. Dzieje się dużo, dzieje się szybko, a momenty długawych pogadanek przeplatane są krótkimi, lecz widowiskowymi pojedynkami. Widowiskowymi głównie za sprawą artystów, ponieważ sztuka choreografii bitewnej została sprowadzona niemalże do pojedynczych ujęć, na których waleczni Avengers prezentują się w kozackich układach.
Recenzja do przeczytania TUTAJ.



JLA 1

Teoretycznie szefowie wydawniczego giganta zaczęli dobrze. Za sterami projektu zasiadł nietuzinkowy i znany Grant Morrison. Niestety, z przyczyn których pewnie nie poznamy, autor oddaje w nasze ręce coś, co wygląda na robotę półamatora. Na sporych rozmiarów album składają się dwie kompletnie miałkie opowiastki i kilka mniejszych, które pominę milczeniem. W pierwszej historii na Ziemię przybywa grupa herosów, którzy na dzień dobry zamieniają Saharę w żyzną krainę,  a bandziorów karzą z całą surowością, czym zapewniają sobie wielką popularność wśród całej ludzkości, stawiając w dość kiepskim świetle Supermana i resztę. Pojawia się pytanie, czy Liga i jej poszczególni członkowie nie mogli tego zrobić? Czy nie powinni wykorzystać swoich mocy lepiej? Takie, dość zasadne, pytanie stawia Superman. Szkoda więc, że przygotowując grunt pod coś, co mogło stanowić dobrą historię - scenarzysta szybko sprowadził się do banalnej walki ze złym i totalnie czarno-białym najeźdźcą.
Recenzja do przeczytania TUTAJ.






Brak komentarzy: