Długo męczyłem się z paczką, w której przyjechał do mnie
piąty tom Mrocznej wieży. Drżące ręce, uśmiech niewinnego dziecka na twarzy,
dreszcze emocji.... Macie tak ?
W każdym razie, kiedy już dostałem się do środka poziom
ekscytacji opadł w mgnieniu oka. To to...? Pomyślałem w duchu, upewniając się,
że nie przysłali mi połowy komiksu. Niestety, moi drodzy. Tom piąty, to
najcieńszy komiks z wszystkich wydanych w serii do tej pory. Do tego stopnia
cienki, że nie skłamię jeśli powiem że jest połowę cieńszy od pozostałych. Nie
wiem, ile zawiera stron, i czy to
przypadkiem nie jest wina coraz cieńszego papieru. Cena jakoś się skurczyć nie chciała. Zostawmy
te drobiazgi na boku. Nie denerwujmy się takimi drobnymi nieprzyjemnościami.
Przebieg fabuły i
opis historii nie zmienił się ani na jotę. Wszechwładny narrator nadal
opowiada, ilustracje służą jaklo dodatek do jego opowiadania. Jeśli do tej pory
was to nie zraziło, albo czekaliście na zmiany, cóż, nie ma zmian.
Czas przejść do głównego zarzutu. Wrócił Jae Lee, ale urlop
nie zrobił mu dobrze. W tomie piątym, poza tym, że jest najcieńszy, to jeszcze
najmniej się dzieje na planszach. Nie dzieje się prawie nic i nie ma prawie nic
poza gadającymi gębami i chmurami kolorowego dymu w tle. Na kilku rozkładówkach
znajduje się tak małą ilość ilustracji w ilustracji, że przypomina mi to
zawartość mięsa w niektórych parówkach. Są perełki, jako całość nadal ma to magiczny
klimat.... ale nie tego się spodziewałem. Taki poziom zajęcia plansz
zachwyciłby mnie przy pierwszym zetknięciu
się z komiksem, nie po czterech tomach, z których dwa pierwsze mnie powaliły.
Cienki komiks spore rozczarowanie. Z
drżeniem oczekuję na kolejną część. Ale nie jest to już drżenie ekscytacji, a
strachu.
Ps: Pamiętajcie, pisałem o Mrocznej Wieży, komiksie
ponadprzeciętnym. Tylko tom 5 ostaje od pozostałych, choć nadal jest piękny :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz