31. Amatorski kącik recenzenta
Postać Kapitana Ameryki zawsze mi
się podobała, chociaż nie umiałem powiedzieć, dlaczego. Sądzę, że w latach
90-tych jego strój przemawiał do mnie bardziej, niż innych bohaterów. Do tego
dochodził fakt, że jako tako samodzielnie praktycznie się nie pojawiał, poza
jednym z wydań MM, którego dziś już prawie nie pamiętam.
Po
długiej przerwie od trykotów kupiłem dwa lata temu w łodzi dwa tomy Ultimates.
Komiks zniszczył mi psychę i uświadomił, jak daleko jestem w tyle. Bardzo
daleko. Sprawił też, że Kapitan stał się jedną z moich ulubionych postaci. Z
radością zakupiłem w kiosku Zimowego Żołnierza.
Od
razu bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie oprawa graficzna. Świetna kreska
Eptinga, który podobał mi się lata temu w wydaniu MM z Avengersami wyrobiła się
jeszcze bardziej. Bogate scenerie, zabudowany drugi plan, facetowi chce się
rysować, w przeciwieństwie do co poniektórych gwiazd. To widać i zwiększa to
przyjemność podziwiania jego prac. Do tego świetne kolory D,Armaty. Tym razem
nieco bardziej stonowane, z twarzy bohaterów nie bije tyle solarki co
zazwyczaj. Za grafikę daję mocne pięć.
Brubaker
postawił na mocne akcenty, Red Skull został zamordowany. Po prostu. Bez patosu,
bez 200 stronicowej rozgrzewki... dobra rzecz. No a potem oczywiście intrygi,
przeżycia i wgłębianie się w ludzką psychikę. Na szczęście Ed nie przesadza,
gadki nie były męczące, scenki nie były przesadnie wzruszające, zatem można
stwierdzić, że dobre wyważenie w opowiadaniu historii jest.Poza ostatnim
zeszytem, który jest beznadziejnie narysowany , przegadany, naiwny i wygląda,
jakby pisał go kto inny [ bo rysuje niestety nie Steve, a panowie Leon i Palmer] to komiks jest bardzo dobry. Czekam z
niecierpliwością na ciąg dalszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz